Dzisiejszym dniem zawładnęło zdarzenie, które trzymało mnie aż do wieczora. Nawet teraz, kiedy myślę o tym, przechodzą mnie ciarki. Wszystko zdarzyło się niby przy okazji. Padło parę słów, które rzekomo nie miały żadnego znaczenia. Każdego innego dnia nawet bym ich nie zauważył, a dzisiaj…
Zaczęło się prozaicznie. Skończył się rano chleb, a już od poprzedniego wieczora chodził za nami zapach grzanek wymieszany ze smakiem kawy po turecku. Niewiele myśląc wskoczyłem w dres i pobiegłem do sklepu. Nawet lekko się zdziwiłem, bo mimo wczesnej pory pod sklepem stało kilka osób. Jak się za chwilę okazało, mój poranny optymizm połączony z pragnieniem zaspokojenia zmysłów smaku tak oszołomił moje procesy poznawcze, że przed wyjściem nie spojrzałem na zegarek. Stałem więc pod sklepem w towarzystwie znanych mi z widzenia okolicznych „podwórkowych sąsiadów”, którzy z wielką niecierpliwością liczyli pozostałe po wczorajszej imprezie monety, w nadziei, że starczy na choć jedno piwko. I chcąc nie chcąc byłem świadkiem następującej wymiany zdań, którą pozwolę sobie lekko „złagodzić” mają na uwadze niższy poziom utrzymania tolerancji poznawczej niektórych z was:
– Wiesz Zenek, wczoraj tak sobie siedziałem i myślałem, że czasami ignorancja jest błogosławieństwem.
Zaskoczony nonszalancją wypowiedzi ubraną w wysokiej jakości słownictwo zerknąłem na zmęczonego pana w podartej marynarce i wysoce efektownych czerwonych martensach nastawiłem uszu z niecierpliwością czekałem na dalszy ciąg…
– Widziałeś wczoraj te klony, które na ósmaka gonili do fabryki? – domyśliłem się, że miał na myśli okoliczne biurowce banku – Oni mieli większy obłęd w oczach, niż my wtedy, jak dowiedzieliśmy skąd Maniek miał na bimber.
– Chłopie, a myślisz, że oni są szczęśliwi? – przerwał mu kolega – Ty wiesz ile oni mają na głowie? Ile mają do stracenia? Domy, samochody, kredyty… Jak ja bym miał taki kredyt, to dawno bym już zszedł z tego świata.
– Mnie to się wydaje, że to gorsze niż niewolnictwo – dodał trzeci – Ja to strzelę sobie z wami rano piwko i jestem szczęśliwy cały dzień. Czasem trochę zbierzemy puszeczek, czasem ktoś trochę dołoży, połowie oddaję żonce, a resztę mam na „przyjemności”.
– Wiesz, jakbym miał wybierać, to chyba wolałbym oglądać wasze buźki, niż cały dzień siedzieć za biurkiem.
Potem nastała ogólna wesołość połączona z wymianą zdań na temat tego, kto ma jaką „buźkę”, ale ponieważ już otworzyli sklep, temat naturalnie się urwał i „sąsiedzi” zgodnie podążyli do działu monopolowego. A mnie… wyrwało z klapek.
Pytanie być może stare jak świat. I faktycznie zadawane już miliony razy. Opisane wzdłuż i wszerz. Ale z jakiegoś nieznanego mi do dzisiaj powodu usłyszane z ust panów reprezentujących w miarę niską wartość społeczną, brzmiały echem przez cały dzień. W jakim celu człowiek pracuje? Jaka siła sprawia, że co rano wstaje do pracy, choć co wieczór wraca do domu z poczuciem straconego na daremnie kawałka życia? Co najgorsze – zwykle bez perspektyw na to, żeby było inaczej.
Dla niektórych odpowiedź będzie oczywista: Za coś trzeba żyć. Ale nie dajmy się zwieść prostym sloganom. Zawsze trzeba dotrzeć do głębi zrozumienia. Istniejemy w społeczeństwie, które działa według określonych praw – utrzymuje jednostki, płacąc im wynagrodzenie. Im jednostka bardziej wartościowa dla społeczeństwa, wym większe wynagrodzenie ze swojej pracy otrzymuje. (Wiem, że czasem wydaje się, że niektórzy otrzymują coś, na co nie zasłużyli, ale to nieprawda. Niezrozumienie wynika z różnicy poziomów świadomości, ale to temat na inny wpis).
Ilość wykonanej pracy przekłada się bezpośrednio na ilość naszego życia. Innymi słowy, wykonując pracę, poświęcamy część naszego życia (czasu) tworząc wartość, która jest potrzebna w społeczeństwie, jakiś wkład. Za to otrzymujemy pieniądze, które stanowią tylko miernik tego, ile ze społeczeństwa możemy „wyjąć” w postaci pokarmu, ubrań, zadowolenia itd. Czyli rzeczy, które utrzymują nas przy życiu lub niby dają jakiś poziom zadowolenia.
Jeżeli się nad tym głębiej zastanowić, to system ten zupełnie nie ma sensu. Tracimy nasze cenne życie po to, aby lepiej… żyć!? A jak niby lepiej żyć, nie posiadając życia? Widzimy, że nawet w społeczeństwie ilość życia, energii, witalności, ma największą wartość. Można powiedzieć: No dobrze, ale jak nie będę pracował, to umrę znacznie szybciej. I będzie to prawda. Ale prawdziwe pytanie brzmi: Czy warto umierać za najnowszy model BMW? Patrząc na otaczający świat, można uznać, że większość uważa, że tak…
Zwykle, kiedy w badaniu dochodzi się do tak przerażających wniosków, oznacza to, że nie widzi się istoty problemu, dlaczego tak to wszystko zostało skonstruowane. Z mojego doświadczenia i obserwacji wynika, że nic w przyrodzie nie dzieje się bez powodu. Jeżeli w przedstawionym wyżej systemie życie człowieka stanowi „monetę” wymienianą na niskiej wartości zabawki tego świata, to albo cenimy się bardzo nisko, co nie za dobrze świadczy o rasie ludzi, albo nie dostrzegamy czegoś naprawdę bardzo ważnego. Na tyle istotnego, żeby w jednej chwili odwrócić cały proces i zamiast wydawać je na szybko znikające przyjemności, mądrze zainwestować tak, aby w przyszłości dało to bogate plony… Jakie? Mój przyjaciel miał powiedzenie: „Sky is the limit.” Ja… mierzyłbym jeszcze wyżej.
Odnalezienie odpowiedzi na pytanie: „W jakim celu pracuję?”, sprawia, że każde działanie staje się darem. Inaczej, pozostaje oprzeć się na prawdzie „pod monopolowego: Ignorancja jest błogosławieństwem…
Najnowsze komentarze