Siedziałem dzisiaj i patrzyłem na pełne energii dzieci bawiące się na placu. Co chwilę wybuchały między nimi jakieś nieporozumienia, które dzielnie gasili dumni rodzice. Obserwując tą wesołą gromadkę pojawiło mi się w głowie pytanie: Co nowego w procesie ewolucji dodadzą te dzieciaki do swoich rodziców? Jaka będzie „wartość dodana” z ich pojawienia się na świecie? Wiele osób twierdzi, że są w stanie odpowiednio wychowywać swoje dzieci. Według moich obserwacji jest całkowicie inaczej. Dzieci wychowują się same. Wiem, że jest to pogląd całkowicie niepopularny. Co więcej, wielu pedagogów z nieskrywaną satysfakcją zruga mnie w tym temacie, powołując się na „lata doświadczeń” i „niepodważalne źródła”. Mimo to, uważam, że nie da się dostrzec niczego nowego, jeżeli nie zaprzeczy się całkowicie temu, jak jest. Dlatego dzisiaj czuję się na siłach, żeby zmierzyć się z tą drobną przeciwnością.
Każdy z nas jest w jakiś sposób ukształtowany. Urodziliśmy się pod jakąś „gwiazdą”, mamy takich a nie innych rodziców, od których pobraliśmy określony kod DNA – tak zwane warunki początkowe. W okresie naszego dzieciństwa i wzrastania wokół nas istniały takie, a nie inne okoliczności, sytuacje i otoczenie, od którego pobraliśmy to, co uważaliśmy za wartościowe (a nie to, co ono chciało nam dać, jak uważają niektórzy). W wyniku tych procesów dzisiaj, siedząc i czytając ten tekst, jesteśmy ukształtowaną jednostką ludzką posiadającą określone wartości i wzorce myślenia – co jest dobre, a co złe. Wszystkie te czynniki, które nazywamy naszą przeszłością lub historią, składają się na to, kim dzisiaj jesteśmy, jak myślimy i jakie mamy poglądy – również na temat wychowania.
Wyobraźmy sobie, że właśnie w tym momencie natura zdecydowałaby się być wobec nas hojna i stanęlibyśmy przed (pozornym) dylematem – na kogo chcemy wychować nasze dziecko?
To, co sądzimy na temat wychowania dzieci, zależy od naszej przeszłości – tego nie zmienimy. Oczywiście w trakcie wzrostu pociechy nasze poglądy – na przykład na temat, czy należy przychodzić z dzieckiem do restauracji – diametralnie się zmienią, ale większość utartych wzorców pozostanie takich samych. Nie można przecież tych 30 lat doświadczeń tak po prostu wsadzić do szuflady. Jeżeli do tego dodamy znane prawo, że nie jesteśmy w stanie nikomu przekazać więcej, niż sami wiemy, zobaczymy, że stoimy w miejscu, w którym wszystko co jesteśmy w stanie przekazać dziecku, to my sami – 100% nas i nic więcej.
I jeżeliby nasze dzieci miały dokładnie takie same warunki początkowe i urodziłyby się dokładnie w tym samym czasie – stałyby się niechybnie naszymi klonami. Całe szczęście natura sprawiła, że warunki początkowe przy urodzeniu pobieramy z dwojga rodziców, a fakt, że żyjemy w innych czasach niż oni (inne otoczenie), sprawia, że w jakimś zakresie różnimy się od swoich rodzicieli.
Idźmy dalej w naszych rozważaniach. Młody człowiek, szczególnie w początkowym okresie wzrostu, swoją naukę pobiera głównie od rodziców. Jest takie powiedzenie – czym skorupka za młodu nasiąknie… Jeżeli czegoś w naszych rodzicach nie ma, to wiedza o tym, nie trafi do dziecka. Jeżeli coś w rodzicach jest w postaci jawnej – zostanie przekazane wprost lub w swojej przeciwności. Na przykład, chciwość rodziców w dziecku może objawić się chciwością lub rozrzutnością (w rzeczywistości jest to ta sama cecha, ale to temat na inny artykuł). Jeżeli w rodzicach jest coś w postaci ukrytej, kiedy wewnątrz pragną jednego, a na zewnątrz twierdzą coś innego, to również zostanie przekazane dziecku właśnie w tej postaci. W wyniku tego w dziecku urodzi się nieświadomy konflikt, który w przyszłości będzie musiało rozwiązać.
Ten trzeci przypadek jest najbardziej istotny, gdyż proces ewolucji nie lubi nierozwiązanych spraw. Wszystkie „tematy do załatwienia”, jeżeli nie są rozwiązane na poziomie rodzica, przekazywane są w kolejnych pokoleniach. Jeżeli sobie pomyślimy w kontekście swoich własnych przodków, jasno zobaczymy, dlaczego w życiu nas spotyka tyle niepowodzeń. A jeżeli spojrzymy w obrębie świata – nie dziwi dlaczego żyjemy w takich „ciemnych” czasach. Całe szczęście od kilku lat rodzą się dusze, które więcej rozwiązują, niż przekładają na kolejny obrót, co powoli rozjaśnia naszą rzeczywistość, choć nie dotyczy to wszystkich gałęzi.
Wracając do tematu – dzieci biorą sobie z naszego „wychowania” tylko to, czego potrzebują do zmierzenia się z problemami, które są wynikiem ich przeszłości i przeszłości ich przodków. Biorą sobie „narzędzia” dzięki którym będą w stanie te problemy rozwiązać. Nic więc dziwnego, że nie przyjmują naszych „mądrości”. Jest to absolutnie logiczne. Przecież nasze „mądrości” nijak nie przydały się do rozwiązania naszych własnych problemów – przecież przerzuciliśmy je na nasze dzieci.
Przypomnijcie sobie, jak wasi rodzice prawili wam „kazania”. Posłuchać, posłuchaliście, a następnie kiwnęliście głową, że rozumiecie i dalej robiliście swoje. Zdradzę wam pewną tajemnicę – w naszych dzieciach jest tak samo. One są o wiele mądrzejsze w tym, co jest im potrzebne i biorą to z nas, ze świata bez żadnych wyrzutów sumienia. Oby tylko miały skąd.
Tak, wiem… Ja tez chciałbym żeby było inaczej. Przy takim postawieniu sprawy, również czuję, że tracę kontrolę, a jednocześnie to zmusza mnie do postawienia pytania: Jeżeli faktycznie tak kocham swoje dzieci i tak bardzo zależy mi na ich przyszłości, to może zdejmę im z barków trochę „tematów”? Przestanę ganić je za to, że coś robią, albo czegoś nie robią tak, jak sobie to wyobrażam, a zajmę się swoim własnym samorozwojem? Przecież jeżeli ja rozwiążę coś w sobie, to one sobie tylko skopiują już gotowy wynik. A jeżeli jeszcze dodatkowo powiększę swoje zasoby mądrości, to będą miały z czego czerpać tak, aby poradzić sobie z pozostałymi konfliktami wewnątrz siebie. Może w końcu odwrócimy tendencję i pokierujemy tą krzywą do góry?
To jak jest w końcu? Może faktycznie proces wychowania powinniśmy rozpocząć od siebie…?
Najnowsze komentarze